środa, 17 grudnia 2008

Anna Jantar - Melodie und Rhythmus - Nr 9/1975












Tłumaczenie artykułu z prasy niemieckiej z 1975 roku

MISS OBIEKTYWU

Pięknem i urokiem polskich kobiet zachwycamy się nie tylko w naszym kraju. Anna Jantar będąc wykonawczynią przebojów jest na najlepszej drodze, aby pozyskać także w NRD swą dużą i wdzięczną publiczność. Jest piosenkarką o niepospolitej urodzie z naszego zaprzyjaźnionego, sąsiedniego kraju. W 1974 roku po swych sukcesach na festiwalach piosenki w Opolu, Ljubljanie i Kołobrzegu fotoreporterzy nadali jej tytuł: "Miss Obiektywu", co ma oczywiście tutaj swoją wymowę.

Pierwszą znajomość z Berlinem Anna Jantar zawarła dwa lata temu w trakcie X edycji Światowych Festiwali. Wystąpiła wówczas m.in. z Danielem, Amazonkami, Skaldami, Peterem Wieland, Dagmar Frederic, Michaelem Hansen i Rosemarie Ambe, jak sama mówi - w bardzo pieknym programie. W czerwcu tego roku miała ponownie wystarczająco dużo okazji, aby pogłębić swą znajomość z niemiecką stolicą, jej mieszkańcami i gośćmi. Wystąpiła w bardzo udanym programie " Owertura z 6" i odniosła sukces. Anna bez trudu nawiązuje kontakt z publicznością a to wszystko dzięki jej melodyjnym utworom, takim jak np.: "Każdy uśmiech oczu twoich". Scena należy tylko do niej - a to dzięki jej skromnym, ale znakomicie ją charakteryzującym gestom i osobowości, która robi olbrzymie wrażenie i zdradza jej solidne wykształcenie muzyczne, które w istocie posiada. Urodziła się dokładnie 25 lat temu w Pozaniu i już w trakcie nauki w szkole muzycznej w klasie fortepianu pracowała z zespołem tamtejszego teatru studenckiego "Nurt". Była pianistką i czasami także śpiewała. W 1968 roku jako zupełnie nieznana w środowisku solistów dziewczyna wzięła udział w Festiwalu Piosenki w Krakowie i otrzymała nagrodę.

Dokładnie rok póżniej swój pierwszy sukces potwierdziła uzyskaniem nagrody za interpretację na festiwalu FAMA'69 w Świnoujściu - drogi do jej wiele obiecującej kariery zostały więc przetarte.

Anna Jantar rozpoczęła śpiewanie z bardzo popularnym w Polsce zespołem Waganci i właśnie z nim spędziła dwa kolejne, bardzo udane, pełne sukcesów lata. Wspólnie z zespołem wzięła udział w festiwalach w Opolu i Kołobrzegu, wystąpiła w programach młodzieżowych Telewizji Polskiej , nagrała pierwsze płyty i nagrania radiowe. Jedna z jej piosenek tamtego okresu pt.: "Co ja w tobie widziałam" stała się absolutnym przebojem nr 1 w Polsce. Z Wagantami wystąpiła również w komedii muzycznej pt.: "Milion za Laurę" - jako piosenkarka i aktorka. Dla Anny Jantar było to bez wątpienia nowe, pełne wrażeń doświadczenie. Jej otwartość na słowo mówione była bodźcem do podjęcia studiów w eksternistycznym studium aktorskim. W 1972 roku otrzymała dyplom.

W tym samym czasie udaje się Annie Jantar wejść do grupy solistek - zawodowo śpiewających lekką muzę w Polsce. Od 1972 roku występuje z ogromnym sukcesem w Związku Radzieckim, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Jugosławii, Anglii, Irlandii, Austrii, RFN oraz w Kanadzie.
Zarówno na festiwalu "Coupe d'Europe" w Villach (Austria), jak również na "CISCO-74" w Castlebar (Irlandia) otrzymuje III nagrodę i bez wątpienia są to sukcesy, które mają spore znaczenie w jej karierze.

"Najtrudniejszy pierwszy krok" - tak nazywa się przebój Anny Jantar, który w 1973 roku stał się w Polsce przebojem roku. Ten pierwszy krok - ta pełna uroku Polka już uczyniła i to ze sporym splendorem. Dzisiaj sama mówi, że najtrudniejszy jest ten kolejny krok i jest on dowodem na to, jak serio podchodzi się do swego zawodu. Anna Jantar nie jest małostkowa, ale nie toleruje jakichkolwiek zaniedbywań w pracy. To byłby pierwszy krok do niepowodzeń. Nie dziwi jej pozytywne nastawienie do wykonywanej pracy i fakt, że ta polska artystka myśli o swym występie na Międzynarodowym Festiwalu Przebojów w Dreźnie w 1975 roku.

Horst Neumann

Irena Jarocka - Kocha się raz, potem drugi i trzeci...

"Tygodnik Polski" - Australia Nr 47/48 z dn. 12.12.2007












Świadoma, że „nie wrócą te lata, te lata szalone“ śpiewa nadal „pod gołym niebem“ i przekonuje wszystkich że „kocha się raz, potem drugi i trzeci“. Wreszcie zadumana i refleksyjna marzy o kawiarenkach w „zakamarkach wielkich miast“. W hotelowej restauracji rozmawiam z piosenkarką, której nazwisko kojarzone jest z dziesiątkami przebojów. Samo jej pojawienie się w hotelu powoduje natychmiastowe poruszenie wsród obsługi i gości tam mieszkających. Autografy, wspólne zdjęcia, krótkie rozmowy – to najlepsze dowody na to, jak bardzo jest lubiana w kraju, który opuściła prawie 17 lat temu. Sprawia wrażenie osoby trochę tajemniczej, ale w trakcie rozmowy z rozbrajającą szczerością opowiada o swym zagubieniu na obczyźnie, o przygotowywanej właśnie płycie i występach dla Polonii. Na stoliku leży telefon komórkowy: „Czekam na telefon od męża, powinien mieć teraz przerwę w pracy…“ - już ton jej głosu zdradza, jak bardzo za nim tęskni. Mam wrażenie, że myślami jest teraz gdzieś za oceanem, mimo to staram się dowiedzieć, jak rozpoczęła się jej przygoda z muzyką.


„W rodzinie mojej nie było żadnych tradycji muzycznych. Pamiętam, że moja mama pięknie śpiewała i słuchaliśmy wtedy w domu Polskiego Radia. Możliwość docierania do muzyki nie była wtedy taka prosta jak dzisiaj, nie mieliśmy ani magnetofonu ani płyt gramofonowych. Pierwsze moje kontakty ze śpiewaniem miały miejsce w Chórze Katedry Oliwskiej w Gdańsku – Oliwie. Potem przyszła kolej na Gdańskie Studio Piosenki oraz Średnią Szkołę Muzyczną w Gdańsku – Wrzeszczu, gdzie pod okiem prof. Haliny Mickiewiczównej zaczęłam się uczyć śpiewu. Mój pierwszy występ dla prawdziwie szerokiej publiczności odbył się w 1967 roku w Opolu. Śpiewałam wtedy piosenkę pt.: „Sosna“, rok później zaśpiewałam na tej samej estradzie „Gondolierzy znad Wisły“ i od tego momentu zaopiekowal się mną PAGART, wziął mnie pod swe skrzydła i zaproponował najpierw wyjazd wraz z Dana Lerską i Polanami do Zwiazku Radzieckiego a potem stypendium w Paryżu, które na początku miało trwać tylko trzy miesiące a przedłużyło się do pięciu lat. Po powrocie do Polski ukazała się moja pierwsza płyta długogrająca, która okazała się ogromnym sukcesem i to wtedy właśnie nastąpiły w mojej karierze złote lata – lata 70-te“.

Telefon komórkowy daje o sobie znać. Dzwoni mąż Ireny Jarockiej. Przerywamy na chwilę wywiad, bo przecież rodzina jest najważniejsza. Po chwili nasza dalsza część rozmowy automatycznie schodzi na tematy związane z emigracją, rozłąką i rozdarciem między Polską a Ameryką. To tematy bardzo bliskie milionom Polaków, którzy na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci usiłowali sobie ułożyć życie za granicą. Powody tych wyjazdów bywały przeróżne, chęć poprawienia sobie sytuacji materialnej, prześladowania polityczne albo lepsze perspektywy zawodowe.

„Do Ameryki wyjechałam wraz z mężem, który jest naukowcem – informatykiem. Jest w Stanach Zjednoczonych taka organizacja, która wyszukuje zdolnych naukowców na całym świecie. Pamiętam, że mąż mój pod koniec lat 80-tych otrzymał właśnie z tej organizacji aż pięć propozycji podjęcia pracy i wybrał jedną z nich, właśnie w USA. Najpierw pojechał sam a ja wraz z córką Moniką dołączyłam do niego po dziesięciu miesiącach. Pojechaliśmy tam tylko na dwa lata, ale warunki pracy jakie Amerykanie stwarzają naukowcom są tak wspaniałe, że zdecydowaliśmy się przedłużyć ten pobyt i … mieszkamy w Stanach już 17 lat.”

“Bedąc na obczyźnie poczułam dopiero co to jest patriotyzm, co to znaczy być związanym z Polską. Kiedy przyjechałam do kraju po mojej rocznej nieobecności, jadąc samochodem po różnych małych miasteczkach, odkrywałam jaka ta Polska jest piękna, jaką mamy piękną starą architekturę, jacy jesteśmy bogaci w historię i piękne widoki. Myślę, że te moje rozstania z Polską spowodowały, że kocham ją jeszcze bardziej. Traktuję ją trochę po matczynemu. Bardzo trudno było mi zawsze rozstawać się z krajem. Przeżywałam depresje, straszne frustracje, nie chciałam zostać w USA. Żyłam tylko Polską i powrotem do kraju. Pewnego dnia musiałam jednak dokonać wyboru między rodziną, domem, dzieckiem, Ameryką a moją karierą w Polsce. I kiedy wreszcie zdecydowałam, że najważniejsza jest dla mnie rodzina, bo to jest mi najbliższe na tej ziemi, propozycje pracy zaczęły się dosłownie sypać jak z rękawa. Ameryka bardzo mnie zmieniła. Na początku kiedy tam przyjechałam, uważałam że my Polacy jesteśmy najlepszymi, najzdolniejszymi i najwspanialszymi ludźmi na świecie. Całymi godzinami opowiadałam wtedy Amerykanom o naszych fantastycznych odkryciach naukowych, o naszych osiągnięciach i historii. O Amerykanach nie miałam najlepszego zdania. Myliłam się bardzo, ponieważ poznałam wielu wspaniałych ludzi, inteligentnych, z którymi można rozmawiać na każde tematy. Ameryka nauczyła mnie tolerancji do każdej nacji, pokory, miłości do każdego człowieka, otwartości na życie, pogody ducha. Z perspektywy lat dziękuję Bogu za to, że się tam znalazłam.”

Wśród Polaków zamieszkałych w USA Irena Jarocka znana jest jako promotor polskiej kultury i wszystkiego co z Polską związane. Była współorganizatorką festiwalu Polski współczesnej odbywającego się w Santa Monica w Kalifornii - „Discover Poland Festival“. Pierwsza edycja tego wydarzenia okazała się olbrzymim sukcesem. Całość zorganizowano pod hasłem „25-lecia Solidarności“ a gościem honorowym był Prezydent Lech Wałęsa.

“Chodziło nam - organizatorom o globalne przedstawienie Polski Amerykanom, nie tylko od strony poleczki i kiełbasy, ale przede wszystkim chcieliśmy pokazać nasze osiągnięcia w różnych dziedzinach: kulturze, nauce, sztuce, turystyce itd. Amerykanie otwierali szeroko oczy na nieznaną im Polskę. Festiwal odwiedziło tysiące ludzi. Obecnie już nie uczestniczę w tej imprezie, gdyż muszę więcej czasu poświęcić moim sprawom zawodowym i rodzinie. Ale znając siebie na pewno jeszcze kiedyś zaangażuję się w podobne akcje“. 

Teatr, film ? Wydawałoby się, że tak zapracowana, udzielająca się w tylu akcjach piosenkarka nie znajdzie już czasu, aby swych sił spróbować np. jako aktorka. Jednak nie. W Teatrze Polskim w Waszyngtonie zagrała jedną z głównych ról w sztuce Sławomira Mrożka pt.: „Piękny widok“. Reżyser tego spektaklu, aktorka Sylwia Daneel musiała długo przekonywać Irenę Jarocką do zagrania w teatrze.

„Była to dla mnie fantastyczna przygoda. Grałam kobietę – szpiega a sztukę tę wystawialiśmy w różnych miejscach Stanów Zjednoczonych. Przed przyjęciem tej roli miałam pewne obawy, czy podołam, ale reżyser - Sylwia Daneel przekonała mnie, mówiąc, że przecież każda moja piosenka, którą wykonuję jest kawałkiem sztuki. Uległam jej namowom. Wcześniej, jeszcze w latach 70-tych wystąpiłam w filmie pt.: ”Motylem jestem, czyli romans czterdziestolatka”. Z Ireny Jarockiej reżyser stworzył wtedy trochę rozkapryszoną gwiazdę Irenę Orską, w której zakochał się inżynier Karwowski. Groziło to rozbiciem rodziny. Zrywając z nim zostawiła go samego w lesie, bez butów. Pamiętam, że ludzie zarzucali mi, jak mogłam być tak niecna i egoistyczna !”

Od kilku tygodni w księgarniach w Polsce można kupić książkę pt.: “Motylem jestem, czyli piosenka o mnie samej” – to wywiad - rzeka z Ireną Jarocką, w którym opowiada o swym życiu zawodowym i prywatnym. Obecnie zaś piosenkarka pracuje nad swoją nową plytą, która ukazać ma się na wiosnę przyszłego roku.

“Będzie to płyta z bardzo melodyjnymi utworami w nowoczesnych aranżacjach i z dobrymi tekstami. Myślę, że przypadnie do gustu mojej starej publiczności, jak również młodym ludziom, u których obserwuję od jakiegoś czasu modę na lata 70-te. Muzykę na tę płytę skomponowali m.in. Jarosław Kukulski, Seweryn Krajewski, Andrzej Ellmann a z młodszego pokolenia Adam Abramek, Pawel Sot i Marcin Nierubiec. Umieszczę na niej także piosenki skomponowane przez coraz bardziej popularną w Stanach Zjednoczonych polską piosenkarkę Ilonę Europa, która śpiewa muzykę w stylu dance. Teksty do piosenek na tę płytę napisali m.in. Jacek Cygan, Andrzej Kuryłło oraz młoda poetka Edyta Warszawska. Łączę więc tutaj młode pokolenie z tym dojrzałym i mam nadzieję, że każdy ze słuchaczy znajdzie tam coś dla siebie”.

Kiedy mówię mojej rozmówczyni, że materiał ten przygotowuję z myślą o rodakach w Australii uśmiecha się i wspomina swój pobyt na piątym kontynencie.

“W 1986 roku wspólnie z Wojtkiem Młynarskim i Jerzym Derflem koncertowaliśmy w Perth Amboy, Brisbane, Melbourne oraz w stolicy tego kraju Canberze. Bardzo mile wspominam tamtejszą Polonię. Trasę rewelacyjnie przygotował organizator tego wyjazdu, już nieżyjący p. Henry Syrjatowicz, który dodatkowo pokazał nam wtedy różne miejsca Australii i ten niepowtarzalny klimat tego kontynentu. Publiczność jaka przychodziła na nasze koncerty była bardzo otwarta, oczywiście wszyscy czekali na moje największe przeboje, bo przecież przypominały im kraj, który opuścili i ich młodość. Mimo tych oczekiwań zawsze staram się w trakcie takich spotkań przemycać nowe piosenki. Występy dla Polonii są zawsze bardzo wzruszające. Dwa lata temu pojechałam do Rzymu, aby wręczyć Ojcu Świętemu moją płytę pt.: “Kolędy bez granic” i zaśpiewać specjalnie dla Niego kolędę pt.: “Lulajże Jezuniu”. W trakcie tego pobytu wystąpiłam także dla tamtejszej Polonii. Ile ja wtedy widziałam łez wzruszenia wsród tych ludzi. Myślę, że to był jeden z bardziej wzruszających koncertów jakie dałam, może też atmosfera Świąt Bożego Narodzenia i świadomość, że jesteśmy daleko od kraju i rodziny spowodowała właśnie te łzy. Przygotowuję trasę koncertową po różnych ośrodkach polonijnych w Europie. Kto wie, może przyjadę jeszcze kiedyś ponownie do Australii ? Bo przecież mam tam swoją kochaną publiczność, ludzi którzy wychowywali się na moich piosenkach”. 

“Coraz częściej myślę o tym, żeby wrócić na stałe do Polski. Ameryka ma w sobie to coś, że chce się tam wracać, to ta przestrzeń i łatwość życia, ale w pewnym wieku chyba dobrze mieszkać w swojej kulturze i bliżej swoich korzeni.”

Halina Kunicka - Artystka wiecznie młoda

"Tygodnik Polski" - Australia, Nr 27 z dn. 25.07.2007













„Co jest dla mnie najważniejsze ? Zdrowie … tak na pewno zdrowie. Jeśli będzie mi dopisywać, to postaram się, aby nie opuściła mnie chęć do życia. Bo przecież dlaczego mam sobie nie poradzić? Publiczność przyjmuje mnie nadal nieprawdopodobnie ciepło. Owacje na koncertach nie mają końca. Miłe słowa, kwiaty – to lekarstwo na wszystkie moje smutki. Decydując się na powrót do czynnego życia zawodowego nie wiedziałam, że podejmuję tak trafną decyzję, a przecież po moich ostatnich przeżyciach rodzinnych nie było to łatwe…“


Nie sposób policzyć przebojów Haliny Kunickiej, ilości danych koncertów, zebranych nagród i wyróżnień. Wydaje się nam, że piosenkarka jest na polskiej scenie muzycznej od zawsze. Na pytanie o początki swojej kariery i podanie przybliżonej daty, kiedy rozpoczęła swoją przygodę ze śpiewaniem, odpowiada, że wszystko zaczęło się od wyróżnienia w konkursie piosenkarskim zorganizowanym przez Polskie Radio w Warszawie w 1957 r. Będąc jeszcze studentką Wydziału Prawa na Uniwersytecie Warszawskim nie zdawała sobie sprawy, że śpiewanie i scena pochłoną ją całkowicie. Kończąc studia na dobre pożegnała się jednak z Temidą. Muzyka stała się odtąd sensem jej życia, pasją i miłością.

Repertuar…
„Moja pierwsza płyta była zbiorem piosenek własciwie nie do końca dobrze przemyślanym. Może byłam jeszcze wtedy za młoda, aby krytycznie ocenić swój repertuar. Właściwie dopiero mój późniejszy mąż - Lucjana Kydryński uwrażliwił mnie na tekst i słowo. Rozpoczęłam wtedy współpracę z Agnieszką Osiecką, Ernestem Bryllem, czy Wojciechem Młynarskim, którego teksty znalazły się na mojej chyba najważniejszej płycie pt.: „12 godzin z życia kobiety“ (1978). Nigdy nie stroniłam od utworów przebojowych, lekkich. Przecież najwiekszą popularność zawdzięczam takim piosenkom jak: „Orkiestry dęte“, „Marionetka“, czy chociażby: „Lato, lato“. Na swoich koncertach zaczynam zawsze blok moich starych szlagierów od utworu: „Z Cyganką ślubu nie bierzcie“. Reakcja publiczności jest natychmiastowa. Piosenki te prezentowałam często w programach radiowych i telewizyjnych takich jak np.: „Muzyka łatwa, lekka i przyjemna“, czy „Rewia piosenek“ autorstwa mojego męża. Współpraca z Ernestem Bryllem zaowocowała natomiast płytą „Co się stało“ (1984), ale to już był zupełnie inny repertuar. Te piękne poetyckie teksty z muzyką Jerzego Derfla i Włodzimierza Korcza zainicjowały już całkowicie inny rozdział w mojej karierze artystycznej.“

Debiutującą na profesjonalnej estradzie Halinę Kunicką mogli zobaczyć jako pierwsi miłośnicy warszawskiego kabaretu architektów „Pinezka”, który prezentował swoją twórczość w kawiarni „Nowy Świat”. To w tym kabarecie pierwsze kroki stawiały: Danuta Rinn, Barbara Wyszkowska czy Rena Rolska. Kompozytor i zarazem kierownik muzyczny kabaretu, Zbigniew Kancler wspaniale parodiował postacie ówczesnej sceny warszawskiej. Wymyślił on pewnego razu, że niewątpliwą niespodziankę sprawi swym widzom parodiując znanego wówczas przede wszystkim z charakterystycznego głosu, prezentera i dziennikarza radiowego – Lucjana Kydryńskiego. Parodia była na tyle udana, że bohater tych żartów osobiście odwiedził kabaret. Właśnie wtedy pierwszy raz zobaczył śpiewającą tam Halinę Kunicką.

Lucjan...
„Cała Polska słuchała kiedyś w radiu audycji Lucjana pt.: „Rewia piosenek”. Był on już wtedy bez wątpienia wielką gwiazdą, ale znaną tylko i wyłącznie z głosu. Nikt go wtedy jeszcze nie widział i tym samym nie miał pojęcia jak wyglądał. Poznaliśmy się w „Pinezce”, ale dopiero po ośmiu latach znajomości, w trakcie której angażował mnie często do swych programów telewizyjnych, zdecydowaliśmy się pozostać ze sobą na całe życie. Cudownie, że tak się stało. Zawsze interesował się tym co robię i co śpiewam. Wspólnym naszym pomysłem było np. nagranie najpiękniejszych wierszy polskich poetów z muzyką Andrzeja Kurylewicza i Wandy Warskiej. Bardzo dobrze pamiętam także przedstawiany w Sali Kongresowej w Warszawie program, gdzie znane pary małżeńskie prezentowały dowcipne skecze, wiersze. Zaproszono nas do tego przedsięwzięcia i w efekcie wspólnie nagraliśmy piosenkę Agnieszki Osieckiej pt.: „Ballada o dobrej żonie”. Lucjan, jako osoba, która nigdy nadmiernie nie podlegała stresom, miał olbrzymie problemy z nagraniem tej jednej frazy. Nie było to dla niego takie proste, ale sporo było przy tym zabawy. A piosenkę tę nagraliśmy później także na płytę i zaśpiewaliśmy ją w duecie na festiwalu w Opolu w 1974 roku.

Podróże...
Halina Kunicka ze swoimi koncertami przemierzyla prawie pół świata. Oklaskiwano ją w Tokio, Barcelonie, Splicie oraz w Dreźnie, gdzie w 1971 roku zdobyła I nagrodę za interpretację i nagrodę dziennikarzy.

„Schalgerfestival” w Niemczech był w latach 70-tych olbrzymią imprezą, tej samej rangi co nasze krajowe festiwale w Opolu i Sopocie. Śpiewałam tam po niemiecku i w nagrodę przywiozłam do domu olbrzymiego, pluszowego misia, którego w niewyobrażalny sposób bał się mój kilkuletni wówczas synek – Marcin. Publiczność niemiecka wymagała zawsze nośnego repertuaru i takie też były w większości prezentowane tam piosenki. Wielokrotnie występowałam w Niemczech i zawsze podziwiałam panującą tam nieprawdopodobną dyscyplinę. Niepunktualność np. mogła być przyczyną do zmniejszenia gaży, co nam Polakom wydawało się wtedy zupełnie niezrozumiałe. Mnie osobiście, jako że jestem do przesady punktualna bardzo praca w Niemczech odpowiadała.”

„Z olbrzymim sentymentem wspominam Australię, gdzie gościłam trzy razy. Pierwszy mój pobyt trwał tam około sześciu tygodni. Mieszkałam wtedy w prywatnych apartamentach i żyłam tak, jakbym mieszkała tam od lat. Robiłam zakupy, jeździłam po Sydney autobusami, zwiedzałam muzea, miałam mnóstwo czasu i pokochałam to miasto. W weekendy oczywiście śpiewałam dla tamtejszej Polonii. Z ludźmi, których wtedy poznałam utrzymuję do dziś kontakty. Polscy, wspaniali emigranci: Dana i Jerzy Moskala, autorzy różnych audycji w radiu polonijnym w Austalii pokazali mi takie miejsca tego kontynentu, do których zwykłemu turyście dotrzec nie sposób. Kolejny wyjazd do Australii miał miejsce razem z Janem Kobuszewskim, Danutą Rinn i Włodzimierzem Korczem. Śpiewaliśmy wtedy w słynnej Opera House w Sydney. Sala była przepełniona, publiczność nie chciała wypuścić nas ze sceny, a pod koniec koncertu tamtejszym zwyczajem rzucano w nas z widowni serpentynami, tym samym budując miedzy nami pewną symboliczną więź. Nigdy ponownie nic takiego nie przeżyłam. Przemierzałam więc Austalię wzdluż i wszerz niosąc Polakom tam mieszkającym, piosenkę i kawałek kultury znad Wisly. Po koncertach, do garderoby przychodziło mnóstwo osób, aby chwilę porozmawiać , chociażby nas dotknąć. Żelazna kurtyna, brak możliwości przyjazdu do kraju powodowaly, że oglądano nas jak kogoś z dalekiego świata, z dalekiej ojczyzny, który niesie im tę piosenkę i dobre słowo. Płakalismy wszyscy razem...
Podobnie zresztą reagowali emigranci w Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie. Świat się zmienia, dziś mimo tych olbrzymich odleglości jesteśmy całkiem blisko siebie. W każdej chwili można wsiąść do samolotu i odwiedzić ojczyznę. Tym samym Polonia jest już trochę inna, może mniej nostalgiczna i już nie jest tak bardzo stęskniona za krajem. Nie mniej jednak zawsze z ogromną sympatią wita polskich piosenkarzy i aktorow.”

Rodzina...
„Po odejściu męża jest mi ciężko... Zdecydowałam sie powrócić na estradę, ponieważ jest to dla mnie swoiste panaceum na smutek. Sporo jeżdzę po Polsce z koncertami i na szczęście publiczność nadal chętnie mnie słucha. W Warszawie mam obok siebie cudownego syna Marcina i moją ukochaną synową Annę Marię Jopek, która oprócz tego, że jest po prostu moją kochaną Anią, jest wybitnie utalentowaną artystką. Artystką w pełni tego słowa znaczenia. Muzyka, którą prezentuje na swoich płytach i koncertach to ewenement na polskim rynku. Marcin, z kolei oprócz tego, że tworzy koncepcje płyt Ani, atakuje ją różnymi pomysłami typu wspólne nagrania z Pat Metheny, czy zgrywanie ostatniej płyty Ani w londyńskim studio Petera Gabriela. Jest dziennikarzem radiowej „Trójki” a niedawno nominowano go do tytułu Mistrza Mowy Polskiej. Przed laty kiedy jeszcze nie mial rodziny, żony i dzieci, przemierzył świat wędrując przez Afrykę, Azję, Amerykę, co zaowocowało albumem fotograficznym pt.: „Pod słońce”. Mam więc prawo być dumna ze swoich dzieci.”

W trakcie przygotowywania tego artykułu trwa kolejny, 44 już KFPP w Opolu. Oto występ Haliny Kunickiej w koncercie „Superjedynki”. Znów estrada należy tylko do niej. Na widowni, publiczność w bardzo różnym wieku. Są ci, którzy doskonale pamiętają rozśpiewane lata 70-te i tę czarnowłosą dziewczynę starającą się przekonać wszystkich, że „świat nie jest taki zły”. Są również i tacy, którzy ku swojemu zaskoczeniu dowiadują się dopiero teraz, że to właśnie ta występująca teraz artystka wołała: „lato, lato zostań z nami” ! Reakcja na ten występ jednych i drugich jest taka sama. Czy łatwo jest bowiem wypuścić ze sceny osobowość o takim głosie, wrażliwości i energii ? Dzięki niej to tytułowe lato, trwa i trwa w naszym życiu, nieprzerwanie od wielu lat.

niedziela, 14 grudnia 2008

Anna Jantar - Wspomnienie

"Tygodnik Polski" Australia, Nr 6 z dn. 28.02.2007







Rok temu w Archiwum Fonograficznym w Berlinie natknąłem się na kilka piosenek Anny Jantar, które nigdy nie zostały opublikowane. Zrealizowane w maju 1978 roku nagrania, miały znaleźć się w różnych programach rozrywkowych telewizji niemieckiej. „Hej Muzykanci – zagrajcie dzisiaj jeszcze raz !” – śpiewała artystka. Ten znajomy głos sprzed lat przywołał lawinę wspomnień. Tytułowi muzykanci zagrali z Anną tym razem po niemiecku – kolejny raz ... 

Poznań, 1950 rok. Władza komunistyczna na dobre panoszy się w kraju, który wydał Mickiewicza i Moniuszkę, a jednocześnie tkwi w głupocie, zacofaniu i kłamstwie. Gazety piszą o wspólnej deklaracji rządów RP i NRD w sprawie granicy na Odrze i Nysie. Rada Ministrów z dumą informuje o pomyślnej wiosennej akcji siewnej. Oto Polska powojenna i wspomnienie artystki, która urodziła się w pewną upalną czerwcowa sobotę, 10 czerwca, w rodzinie Józefa i Haliny Szmeterlingów. Przyszło jej żyć na prowincji Europy, gdzie cenzura i zakłamanie wkradały się w każdą dziedzinę życia. Na tym tle pojawił się talent, którego legenda trwa do dzisiaj. Anna Jantar – słoneczna gwiazda, bursztynowa dziewczyna, uosobienie życzliwości i pogody ducha jest bohaterką tych wspomnień. 

Ojciec Anny – Józef Szmeterling, z pochodzenia Węgier był podobno świetnym konferansjerem. Matka – Halina Surmacewicz pracowała jako księgowa. Profesjonalnie nikt w rodzinie nie zajmował się ani grą na instrumencie, ani śpiewaniem. Tym bardziej piosenką rozrywkową – to było zawsze coś bardzo dalekiego i niezupełnie poważnego. Co to za zawód: szansonistka, komediantka ? Dla poznańskiej rodziny nie mieściło się to zupełnie w ówczesnym kanonie przyzwoitości, pracowitości i poważnego myślenia o życiu. Pierwszym dzieckiem w rodzinie Szmeterlingów był chłopiec. Roman – z zamiłowania poeta, absolwent filologii polskiej – nigdy nie przejawiał dużych zainteresowań muzycznych. Anna Maria natomiast już w wieku 4 lat zaczęła naukę gry na fortepianie. W tym przypadku zainteresowania artystyczne i jej absolutny słuch odkryto bardzo wcześnie. 

Jest rok 1962. Przy Technikum Łączności w Poznaniu powstaje bigbitowy zespół „Szafiry”, którego założycielem jest Piotr Kuźniak – wokalista, kompozytor – znany m.in. z zespołu Trubadurzy. Zespół koncertuje samodzielnie a także akompaniuje innym młodym wokalistom zdobywając tym samym sporą popularność na terenie Poznania i okolic. „W 1964 r. niedaleko Poznania, w miejscowości Strzeszynek koncertowaliśmy w pewnym ośrodku turystycznym – wspomina Piotr Kuźniak. Uwagę moją zwrócił rozbity nad jeziorem namiot, w którym mieszkało kilka dziewcząt i jedna z nich prawie bez przerwy śpiewała. Trudno było zorientować się kto to był, tak więc wybrałem się w tym kierunku, idąc za tym tajemniczym głosem. Okazało się, że była to Ania Szmeterling, której od razu zaproponowałem śpiewanie w „Szafirach” . Rozpoczęły się pierwsze próby i kolejne występy odbywały się już z solistką”. Czyżby młodziutka Anna postawiła już w tym momencie swój pierwszy krok ? Za wcześnie jednak, aby mówić o prawdziwym, profesjonalnym śpiewaniu. Przecież w tym wieku wiele dziewcząt myśli o aktorstwie, o scenie i światłach rampy. Spełnia się jednak wtedy jej wielkie marzenie: po prostu śpiewa. Cieszy się, iż może bawić się muzyką, poznawać jak wielką radość może przynosić ona słuchaczowi i wykonawcy. Ukończenie Średniej Szkoły Muzycznej w Poznaniu jest tylko potwierdzeniem, że pasja ta nadawać będzie sens jej życiu. Jako częsta bywalczyni muzycznych klubów studenckich: „Nurt” i „Od Nowa” nawiązuje współpracę z zespołem „Polne Kwiaty”. To z tym zespołem 16 grudnia 1968 roku dokonuje swego pierwszego nagrania radiowego. Utwór nosi tytuł „Po ten kwiat czerwony” – to przebój grupy „No To Co”. Kompozycja ta w wykonaniu młodego zespołu i czarującej wokalistki nie znajduje jednak uznania w oczach ówczesnych władz Polskiego Radia Poznań. Taśmę z nagraniem wyemitowano tylko jeden raz. „Nie nadawać” – mam cały czas przed oczami taki napis, który widniał na kopercie taśmy” – wspomina Adam Adamski, założyciel „Polnych Kwiatów”. „Zarzucono Ani, że śpiewa nieczysto i na dodatek sepleni. Była to oczywiście bzdura, gdyż złośliwość losu polegała na fatalnym zgraniu podkładu muzycznego z wokalem. Nieprzychylność ówczesnej redakcji muzycznej, być może chęć wypromowania innych wokalistów i tym samym stłamszenia młodej piosenkarki spowodowała, że długo nie wiedziano, że takie nagranie w ogóle istnieje.” „Polne Kwiaty” istniały jeszcze przez pewien czas. Anna poznała jednak już w tym czasie kompozytora Jarosława Kukulskiego, który do założonego przez siebie zespołu „Waganci” poszukiwał właśnie solistki. Kompozycja „Co ja w tobie widziałam” to ich pierwszy wielki przebój a jednocześnie pytanie, które zadawała sobie wówczas Anna śpiewając do swego przyszłego męża. Ślub odbył się latem 1970 roku. Wkrótce po tym wydarzeniu rozpoczęła się prawdziwa kariera Anny Jantar. 

I tak w 1973 roku na deskach opolskiego amfiteatru śpiewa: „Najtrudniejszy pierwszy krok”. To nic, że nie ma nagrody, jest za to ogromna sympatia publiczności i jest propozycja nagrania pierwszej płyty długogrającej. „Tyle słońca w całym mieście” – tak nazywa się jej pierwszy longplay. Nadchodzą lata olbrzymich sukcesów. Na festiwalu w Sopocie w 1975 roku otrzymuje aż 4 nagrody. Dokładnie rok później także na deskach Opery Leśnej w Sopocie otrzymuje swą pierwszą Złotą Płytę. Anna lansuje przebój za przebojem. Powstają piosenki, które dzisiaj są już historią polskiej muzyki rozrywkowej. Teksty tych utworów niejednokrotnie przechodzą do mowy potocznej, natomiast muzyka ta towarzyszy już kolejnemu pokoleniu. Artystka bardzo często koncertuje za granicą. Na mapie ówczesnych wojaży pojawiają się takie państwa jak: Jugosławia, Austria, Kanada, Irlandia, Czechosłowacja, czy NRD. Właśnie we wschodnich Niemczech daje sporo koncertów i często występuje w popularnych programach telewizyjnych. Ówczesna gwiazda niemieckiej muzyki pop – Frank Schöbel wspomina ją jako bardzo skromną dziewczynę, która sprawiała wrażenie nieśmiałej i trochę zagubionej. Na festiwalu przebojów w Dreźnie w 1975 uzyskuje II nagrodę za interpretację piosenki: „Blumen sollen regnen auf die ganze Welt”. Tamtejsza prasa m.in. „Melodie und Rhythmus” chwali jej muzykalność, pracowitość i niepowtarzalną barwę głosu. Sukces goni sukces – ona sama pozostaje jednak skromną, bezkonfliktową dziewczyną, która po prostu chce śpiewać. Na pytanie, czy nie broni się przed opinią, że jest odtwórczynią przebojów odpowiada: „Może to mało oryginalne, ale ... nie przeszkadza mi taka opinia: Publiczność zawsze domaga się przebojów, a ich wykonawcy są zwykle lubiani. Są po prostu potrzebni. Poza tym – przebój otworzył mi drzwi do kariery: moim pierwszym wielkim sukcesem był „Najtrudniejszy pierwszy krok” – tytuł stworzony na debiut. A więc nie chcę całkowicie rezygnować z przeboju, chociaż jak każdy chyba piosenkarz – lubię piosenki trudniejsze, nie tak proste melodycznie i tekstowo i mniej przez to popularne”. I rzeczywiście coraz więcej w repertuarze Anny pojawia się piosenek wartościowych o głębszym przesłaniu. Kompozycja Wandy Żukowskiej z tekstem Bogdana Olewicza „Tylko mnie poproś do tańca” jest dowodem, że okres pogodnego i beztroskiego śpiewania o słońcu, dwóch tęsknotach, czy dniu bez happy – endu dobiega końca. 

Jest rok 1978. Anna staje się dojrzałą piosenkarką, zdającą sobie doskonale sprawę, że nadchodzi już powoli inna moda, inny styl. Obserwując poczynania swych idoli: Roberty Flack, Glorii Gaynor czy Olivii Newton – John zaczyna śpiewać bardziej dojrzale. Współpraca z zespołami Perfect oraz Budka Suflera pokazuje jej ogromne możliwości i wciąż jeszcze nie do końca wykorzystany talent. Ze Stanisławem Sojką nagrywa przeboje z musicalu „Grease”, w piosence „Ktoś między nami” towarzyszy jej Zbigniew Hołdys, swoje koncerty kończy często kompozycją Neila Sedaki: „Our Last Song Together”. Zmienia także swój wizerunek jako kobiety: krótkie włosy, ostry makijaż, skórzane spodnie. Żyje szybko, nagrywa swoją ostatnią płytę, wciąż koncertuje, wychowuje swą małą córeczkę – Natalię. Znajomi i rodzina obserwują jej zachłanność na życie i doradzają zwolnienie tempa. Wyjazd w grudniu 1979 r. do Stanów Zjednoczonych ma być ostatnim tak długim pobytem poza domem. Na krótko przed wyjazdem dowiaduje się, że nagrany wspólnie z Budką Suflera utwór: „Nic nie może wiecznie trwać” zostaje wybrany przez słuchaczy Polskiego Radia piosenką roku. Tego utworu domaga się na jej koncertach publiczność i słowa tej piosenki będą najczęściej powtarzane gdy wydarzy się wypadek, który położy kres marzeniom i pragnieniom bursztynowej dziewczyny. 

Pytanie o sens życia i jego wartość jest tak stare jak ludzkość. Zastanawiamy się, dokąd prowadzi nas los i czy po zakończeniu tej podróży ktoś nas wspomni i uśmiechnie się do wyblakłego zdjęcia z tamtych lat. Życie artysty jest jak przelot motyla: jest barwne, efektowne, ale też często krótkie i na pewno bardzo ulotne. Czy i w tym wypadku wspomniana ulotność i skłonność do szybkiego zapominania znajduje swe potwierdzenie? W 1984 r w programie telewizyjnym ośmioletnia córka Anny, Natalka Kukulska zaśpiewała po raz pierwszy: „Co powie tata”. Wzruszenie sympatyków piosenkarki było ogromne. W latach 90–tych, kiedy w Polsce zaczęła królować płyta kompaktowa i nieodzownym krajobrazem przedmieść stały się zachodnie supermarkety, wydano ponad 30 różnych składanek piosenek Anny. Żaden z dzisiejszych wykonawców nie może poszczycić się taką liczbą płyt na swoim koncie. Na K.F.P.P. w Opolu debiutanci otrzymują każdego roku nagrodę im. Anny Jantar. O to wyróżnienie walczą artyści, których młodość i rozwój przypadły już na lata wolnej Polski. W 20 rocznicę śmierci Anny w Teatrze Żydowskim w Warszawie odbywa się koncert poświęcony pamięci artystki. Kilka tygodni później na listy przebojów wracają jej dawne piosenki: „Tyle słońca w całym mieście” i „Radość najpiękniejszych lat” w wykonaniu artystów młodego pokolenia. Książkowe wspomnienie o Annie: „Słońca jakby mniej” – Marioli Pryzwan wznawiane było już kilkakrotnie. Na próżno szukać tej pozycji w księgarniach. Cały nakład został sprzedany. Publiczność z czułością i sympatią obserwuje rozwój artystyczny – Natalii Kukulskiej. Wiadomość, którą podała na swej oficjalnej stronie internetowej półtora roku temu, iż została szczęśliwą mamą córeczki Ani powoduje lekki skurcz serca... 

Przypadająca na 14 marca br. 27 rocznica tragicznej śmierci Anny to tylko pretekst do wspomnień. Tak naprawdę artystka jest obecna wśród nas przez cały czas. Bo przecież jeśli nam jest źle to możemy pocieszyć się piosenką o „Dniu nadziei”, jeśli czujemy się samotni to jak balsam brzmieć będą słowa „Zawsze gdzieś czeka ktoś” a jeśli przeżywamy rozterki i wahania to zawsze zanucić możemy „Nie wierz mi, nie ufaj mi”.

sobota, 13 grudnia 2008

Kasia Kowalska


"Tygodnik Polski" - Australia, Nr 23 z dn. 25.06.2008















Wywiad z Kasią Kowalską z dn. 9 lutego 2008


„Śpiewanie było zawsze dla mnie ucieczką od stresów, od moich młodocianych problemów. Każdego dnia, kiedy przychodziłam ze szkoły do domu, rzucałam teczkę, zamykałam się w pokoju moich braci i … wydzierałam się. Nie zastanawiałam się, czy coś z tego śpiewania wyjdzie, czy nie. Nie miałam wtedy żadnych aspiracji.“


Kiedy w 1994 roku ukazała się w Polsce jej pierwsza płyta pt.: „Gemini“ nikt nie przypuszczał, że ten debiutancki album osiągnie nakład ponad 300.000 egzemplarzy. Ta krucha, o zbuntowanym spojrzeniu i potężnym głosie dziewczyna już wtedy, pewnie, krok po kroku udowadniała, że … jeśli istnieje coś, warte tego by zmienić się – zrobi to. Repertuar Kasi Kowalskiej jest bardzo różnorodny. Obok romantycznych ballad typu: „Oto ja“, czy „Tak mi ciebie brak“ bez trudu odnaleźć można na jej płytach utwory rockowe a także standardy musicalowe. Współpraca z zespołami heavymetalowymi, ale również częste sięganie po lżejszy repertuar, to najlepszy dowód na to, że Kasia Kowalska wciąż poszukuje. Zagłębia się na chwilę w klimaty znane z piosenek np. Kate Bush, aby później, odważnie, bez zbędnych ozdobników powrócić do klasycznego rocka.

„Czy mój repertuar jest różnorodny ?“ – zastanawia się. „Na pewno tak, gdyż próbowałam wszystkiego, co do mnie w jakiś sposób trafiało. Uwielbiam Barbre Streisand. Dzisiaj nawet udało mi się kupić w sklepie nuty do jej utworów. Z drugiej strony fascynuje mnie też np. zespół Queens Of The Stone , amerykański band, który gra bardzo mocno. To są zupełne przeciwieństwa. Ale w każdym z tych wykonawców dostrzegam ogromy talent, wiarygodność i energię. Oczywiście ta energia jest zupełnie inna, ale przecież kto powiedział, że mamy skupiać się tylko na jednej ?“

Chór kościelny, debiut i sukces …

„Jako dziecko mieszkałam pod Warszawą, chodziłam do zwykłej szkoły i nic nie wskazywało na to, że może się cokolwiek stać w moim życiu. Śpiewałam w chórze kościelnym , nawet miałam tam solówki. Później już w okresie buntu i dojrzewania nie pokazywałam się nigdzie. Jestem z natury bardzo nieśmiała i trudno było mnie namówić na jakieś występy. Pamiętam jednak doskonale, kiedy do wspólnej trasy zaprosiła mnie Ewa Bem. To już było dla mnie spore doświadczenie. Śpiewając w jej chórkach mogłam pobyć sobie z jej wspaniałymi muzykami, wybitnymi jazzmanami i zobaczyć, jak wygląda to prawdziwe, profesjonalne śpiewanie. Wreszcie znalazłam się na jakimś koncercie charytatywnym w klubie studenckim “Stodoła”. Tam zobaczyła mnie szefowa ówczesnej, chyba największej wytwórni płytowej w Polsce “Izabellin Studio” – Katarzyna Kanclerz i zaproponowała mi kontrakt“.

Od tego momentu kariera Kasi Kowalskiej nabiera prawdziwego tempa. Na rynku pojawia się jej pierwsza solowa płyta, następnie odbywa chyba najdłuższą w jej karierze trasę koncertową i wreszcie na festiwalu w Sopocie w 1995 roku śpiewając utwór pt.: “A to co mam” otrzymuje Grand Prix i Nagrodę Publiczności. Rok później w konkursie Eurowizji reprezentuje Polskę z utworem “Chcę znać swój grzech”. Zajęcie 14 miejsca w plebiscycie nawet na chwilę nie powoduje poczucia klęski, czy porażki. W sklepach muzycznych kupić można już w tym czasie jej drugą płytę zatytułowaną “Koncert inaczej”. Album ten staje się kilka miesięcy później jej drugą platynową płytą. Nagród i wyróżnień przyznanych Kasi Kowalskiej w tym czasie nie sposób policzyć. Dość przypomnieć - “Fryderyk ´95 za najlepszą piosenkę roku”, pierwsze miejsce w Ogólnopolskim Plebiscycie Rozłgośni Radiowych TOP ´95, “Złoty mikrofon” czasopisma Popcorn dla wokalistki roku…. Lista jest długa i imponująca.

“Gdzieś tam każdy z nas potrzebuje tych wyróżnień i pochwał. Oczywiście najbardziej wiarygodne są dla mnie nagrody od publiczności. Tworząc muzykę nigdy jednak nie myślę o tym, czy komuś się przez to przypodobam, czy nie. Obiecałam sobie teraz, że w odnowionej piwnicy mojego domu zrobię takie miejsce, gdzie poustawiam sobie te trofea. Przecież nie mam się czego wstydzić. A za parę lat na pewno to docenię. Jak człowiek jest młody i żyje w szybkim tempie to po prostu nie zwraca na takie rzeczy uwagi. Dopiero później przychodzi ten sentyment, Boże to już 15 lat na scenie … To jest zastanawiające !”

Szkoła teatralna, film …

“Często myślałam o szkole teatralnej. Jednak chyba byłam za słaba psychicznie, aby odważyć się zdawać egzaminy. Widziałam ten tłum ludzi przed szkołą teatralną na ul. Miodowej w Warszawie i wtedy po prostu zrezygnowałam… Kilka lat później los przyniósł mi chyba na zasadzie podarunku główną rolę w filmie pt.: “Nocne grafitti”.

W filmie tym, w reż. Macieja Dudkiewicza wokalistka zagrała u boku takich sław jak Marek Kondrat, Jan Frycz, czy Jan Peszek. Rola zbuntowanej, lekko wykolejonej dziewczyny, która gdzieś otarła się o świat narkotyków przysporzyła jej kolejnych sympatyków. Na pewno pojawienie się w takiej produkcji znanej z estrady piosenkarki spowodowało, że do kin ruszyła zupełnie inna publiczność. Sukces tego filmu był więc już tylko kwestią czasu.

“Kreowana przeze mnie bohaterka tego filmu, Monika była mi bardzo bliska. Pamiętam przecież te czasy, kiedy uciekałam do Jarocina, żyłam na plecaku… Było to wtedy takie naturalne. Stworzyłam więc obraz dziewczyny z problemami, o zlepionych włosach, która ucieka z domu. Największą frajdę sprawiał mi kontakt z aktorami, z osobami które mnie fascynowały. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, jak trudne jest np. wypowiadanie różnych kwestii w filmie. Świadomość zaczepionego gdzieś w pomieszczeniu mikrofonu sprawiała mi chyba największą trudność.”

Nowa płyta, remont domu …

Od jesieni ubiegłego roku powstaje kolejna płyta Kasi Kowalskiej. Premiera albumu przewidziana jest na wiosnę tego roku. Aktualnie większość list przebojów okupuje utwór pt.: “Dlaczego nie “, który wokalistka nagrała do komedii romantycznej o tym samym tytule. Współpraca z takimi muzykami, jak Rafał Paczkowski, czy Jurek Iwnowski na pewno wpłynie także na klimat jej najnowszego albumu. Oprócz tego, koncerty, koncerty… Także dla Polaków mieszkających zagranicą. Jakim zaskoczeniem było dla niej samej, kiedy na występ w Londynie przyszło ok. 10 tys. Polaków pamiętających dokładnie jej debiutanckie utwory i śpiewających chórem “wierzyć w nas zaczynam, wierzyć w nas”. Pytam, jak tak zajęta i żyjąca w wiecznym pośpiechu artystka odreagowuje stres ?”

“Jestem typem domownika, nie lubię chodzić na bankiety i przyjęcia. Chyba w ogóle nie jestem zbyt towarzyska, co akurat w tym zawodzie może naprawdę przeszkadzać. Jestem typem introwertyczki, niektórzy mówią nawet, że socjopatki. Teraz zajęłam się remontem mojego domu i jest to dla mnie bardzo drażliwy temat, gdyż trudno znaleźć dobrych fachowców. Mam wrażenie, że wszyscy wyjechali do Irlandii. Zwierzęciem salonowym nie jestem i wolę pobyć po prostu w wolnym czasie ze swoją córką – Olą.

Ola ma 11 lat i właśnie pojechała na narty do Włoch i cieszę się, że sobie trochę odpocznie, ponieważ ja jestem cały czas w drodze. Czy jest muzykalna ? Oczywiście, zauważyłam u niej zainteresowania muzyczne, ale nie pielęgnuję tego. Bardziej zależy mi teraz, aby się dobrze uczyła, żeby była takim sportowym typem. Uczy się teraz np. jeździć konno.”

Kasia Kowalska za 10 lat…

“Nie mam pojęcia co będzie za dziesięć lat ! Tak samo jak nie wyobrażałam sobie przed laty, jak potoczy się moje życie i moje śpiewanie. Jeśli ludzie będą chcieli mnie słuchać, będą mieli taką potrzebę to na pewno mnie nie zabraknie. Przecież nie śpiewam za karę. Ale, czy będę taka drugą Ireną Santor, tego nie wiem …”

Tę niepewność można odnaleźć w tekstach piosenek Kasi Kowalskiej, które sama pisze.
„Życie jak los lubi płatać nam figle, wynosi na tron, żeby zrzucić na twarz“. Niepewność, ale też i wiarę na lepsze jutro „Dlaczego nie wierzyć mam, że teraz będzie lżej, tak jak chcę“. To przemyślenia bardzo wrażliwej, delikatnej, ale jednocześnie dojrzałej kobiety, której los podarował sławę, talent, urodę i może wniósł przez to w jej życie tym samym jakiś niepokój, może strach. „co może przynieść nowy dzień, dla Ciebie płacz a dla mnie śmiech“.

“Będąc autorką tekstów do swoich piosenek łatwiej mi przekazywać wszelkie emocje. Identyfikuję się z tekstem i jest to dla mnie bardzo ważne. Śpiewam swoimi słowami i może robię to czasami nieudolnie, ale po swojemu i w tym na pewno jest jakaś siła !”